Święta były pełne melancholii.
Oczami wyobrażni widziałam bliskich mi ludzi, których już nie ma.
Spędzaliśmy razem Święta, Nowy Rok....
Tęsknię za nimi....
Wspominałam bliskich i miejsce, o którym Niemcy powiedzieliby - hajmat- mała ojczyzna.
Tutaj rodziły się dzieci, stąd wyprowadzano zmarłych w ich ostatnią drogę.
Nic nie zmieniło się nawet wtedy, kiedy połowę domu odsprzedano obcemu człowiekowi.
Obcy okazali się wesołymi i uczciwymi ludźmi, zżyliśmy sie z nimi, jak z rodziną.
Pamiętam pewne poprawiny, kiedy przygrywali na harmonii, bo goście chcieli się bawić dalej, a nie było już orkiestry.
To miejsce- to także moja mała ojczyzna - duża przestrzeń, takie tajemnicze miejsce, dokąd zawsze wraca się myślami, gdzie na zawsze pozostawia się serce....
Niedawno uświadomiłam sobie, że już niewiele dobrego czeka mnie w życiu i postanowiłam o tym miejscu opowiedzieć .
.... Tajemniczy Ogród.......
istniał naprawdę, nie był wytworem mojej wyobraźni.
Ogród mojego dzieciństwa istniał naprawdę.
Na niskiej skarpie rosły rzędem drzewa starej odmiany wiśni - Minister Podbielski i jedna, jedyna szklanka, być może była to Szklanka Polska, która rodzi owoce o kwaskowatym miąższu, skórce jasnej i przeźroczystej, bezbarwnym soku, jedyna odmiana, powstała bez ingerencji człowieka- w sposób naturalny.
Wyżej rosły śliwy- węgierki zwykłe- dorodne i obficie owocujące - tak obficie, że gałęzie uginały się do samej ziemi, pod ciężarem owoców.
Pod tymi drzewami siadywałam razem z moją Mamą, dostrzegając w jej pięknych, gęstych włosach pierwsze srebrne nitki.....
To między innymi dla mnie Tato posadził tutaj czereśnię odm. - Poznańska, o czerwono- złotej skórce, gruszkę Faworytkę czyli Klapsę ( któż nie zna jej smaku ), poziomki i morelę, która przemarzała, ponieważ zimy były wtedy bardzo mroźne. Gałąź po gałęzi, konar za konarem- zamierała z każdym rokiem, aż pewnego dnia z wielkim żalem została wycięta.
Wiosną drzewa pokrywały się kwieciem, co nadawało temu miejscu niezwykłego czaru.
Pomiędzy drzewami stały trzy ule, których mieszkańcy często się wyrajali, ponieważ
' pszczelarz ' czyli mój Tato często był nieobecny w związku z pracą zawodową.
Do dzisiaj pamiętam smak tamtych truskawek, a szczególnie tzw. "kartoflanki"- o mączystym, jasnym- białym miąższu i bardzo dużych, płaskich owocach.
Porzeczki czerwone osiągały rozmiary małych winogron.
Kiedy kończyły się wakacje i dojrzewały śliwki, dojrzewała również moja ulubiona jabłonka odm. Wealthy- smaczna i soczysta. Kiedy jadłam jej owoce, sok ściekał mi po brodzie.
Zimową porą raczyłam się Bankroftami , Złotymi Renetami
W tym niepospolitym ogrodzie orzech włoski zachwycał nietuzinkowymi rozmiarami owoców- wielkości pięści dziecka i cieniutką łupiną.
Miał też ten ogród swój malinowy chruśniak , z którego razem z psem -Pointerem angielskim wymykałam się na łąkę i ukwiecone wały, aby tarzać się w trawie, zbierać i wąchać kwiaty : dzwonki, goździki, przytulie, nostrzyki, cieciorkę pstrą, cykorię podróżnik, komonicę rożkową, wilżynę ciernistą, wykę ptasią, świerzbnicę polną.
Latały tutaj motyle i pachniały poziomki.
To było moje ukochane miejsce.
Pełna wrażeń wracałam polna drogą, kurząc przy tym niemiłosiernie.............Proch był miły w dotyku, ciepły, rozgrzany słońcem i przyjemnie było zanurzyć w nim bose stopy.
Wracałam zebrać koszyczek malin.
Ponownie więc zanurzałam się w chruśniaku, zbierając delikatne, pachnące maliny.
Nie Alina, nie Balladyna - tylko ja.
Czasem w ogrodzie pojawiał się ktoś z dorosłych, odwiedzajacych moja Babcię, czasem była to Babcia ( kiedy miała jeszcze siły chodzić) lub dzieciaki.
Po pracy dorośli siadali w cieniu drzew na pogawędkę , częstując się świeżo upieczonym plackiem z owocami.
Dojrzały agrest Czerwony czy Biały Triumf lepiej smakował, niż kiwi.
Mój tato kochał narcyze i tulipany. Najpiękniejszy z nich to ciemny jak noc - Queen of Night.
Przed domem mojego Stryja, obok studni rosły szpalerem najpiękniejsze na świecie, wysokie na 2 metry georginie.
Wzdłuż chodnika, prowadzącego na ulicę pyszniły się kosmosy.
Różne widziałam później w swoim życiu dalie zwane georginiami, ale tamte- mojej Ciotki były nad podziw okazałe- o olbrzymich kwiatach w pełnej gamie kolorów: żółte, różowe, czerwone, brazowo- pomarańczowe, białe - rozwichrzone czupryny. Były też kolczaste ' jeżyki '.
Odeszły razem z Ciotką. Zmarła młodo, jesienią, a o nich zapomniano- pozostały na zimę i zmarzły.
Był to nasz raj, dobrze było nam ze sobą.
Nikt nie stosował tutaj żadnej chemii- wszystko rosło bujnie, bo ziemia była bardzo żyzna i urodzajna kl. II, ludzie zaś - pogodni i uśmiechnięci.
Stąd chodziliśmy wspólnie na długie wiosenne wycieczki po bazie i zawilce, których całe łany bieliły się w pobliżu brzozowych zagajników. Po drodze mijaliśmy lśniące tafle śródpolnych oczek wodnych, z których nagle podrywały się do lotu dzikie kaczki. Takie same jak te.
Mój mąż słusznie zauważył, że potrzebne jest pomyślne zakończenie, ważne w chorobie nowotworowej - pozytywne myślenie........
Niestety to smutna historia - bez happy endu.
- Ile trzeba mieć arogancji, ignoracji dla drugiego człowieka, żeby zaprojektować na tym raju- bazę spółdzielni transportowej.
Ile braku szacunku, może zawiści, nienawiści, żeby dla tego celu odebrać i zburzyć czyjeś domy, skazać na tułaczkę i poniewierkę u schyłku życia
starsze, przeszło osiemdziesięcioletnie kobiety, rozbić rodzinę, zniszczyć pracę pokoleń....
Czy judaszowe srebrniki są w stanie wyrównać krzywdę, wymazać ból.....?.....
Takie było prawo w komunistycznej Polsce .....
i nic nie można było zrobić.....
Oddałabym wszystkie skarby świata za to miejsce.
Przez całe życie podświadomie go szukam ...
Ciąg dalszy nastąpi...