Upiekłam szarlotkę, nastawiłam nalewkę z derenia - Kowieńską. Ubiegłoroczna zrobiła furorę wśród znajomych. Podobno nabiera smaku w miarę upływu lat. Warto zostawić więc coś dla wnuków..... - na długie Polaków rozmowy.
Zrobiłam sok z jeżyn, z cukrem brzozowym.., kolorowe ragout z warzyw.
Pojechałam na giełdę warzywną po paprykę i brzoskwinie- będą przetwory na zimę..., o ile wcześniej nie zjem tych pyszności na surowo. Mam słabość do sandomierskich brzoskwiń.
Zwykłe czynności, zwykłe życie, a jakież nieosiągalne w dzisiejszym pędzie, w zwariowanym świecie...
Ciężko jest znaleźć czas na ugotowanie czegoś pysznego, na rozmowę ?
W globalnym świecie zaczyna brakować odrębności, regionalizmów, dobrego regionalnego jadła.. i ......spokoju...
Komputer, telefon, radio, smartfon, telewizor ( kolejność dowolna ) zostawiłam to wszystko i wyjechałam w odległe góry, u podnóża których Muezzin, pięciokrotnie w ciągu dnia wzywa wiernych na modlitwę.
Poczułam się wolna - nie docierały do mnie informacje ze świata..
Mgły długo zalegają o poranku. Miasteczko budzi się leniwie. Powoli zapełniają się stoliki w kafejkach. Na kawę z tygielka nieśpiesznie podążają Panowie. Zaczyna się dzień.
Na pastwiska wypędzane są konie, krowy, owce, kozy.
Z ich mleka przyrządzony zostanie ser- podstawowa potrawa. W każdym kraju ma on inny smak i inna jest procedura wytwarzania.
Tym razem też mi smakuje, zajadam się nim...
Wychodzimy w góry. Mocno przygrzewa słońce, po południu z pewnością rozwiną się chmury kłębiaste i przejdą burze.
Jedna z nich zastaje nas na szczycie i na grani. Nadeszła szybko, nie pozostawiając czasu na zachwycanie się widokami.
Zbiegamy na przełęcz- tutaj bezpieczniej. W strugach ulewnego deszczu schodzimy w dolinę. Ma ona dwa poziomy. Niestety zlewny deszcz pozbawia nas możliwości dłuższego przebywania w mijanym pietruszkowym lesie. Trudno, nie czas na doznania i zachwyt urokliwą, dwupoziomowa doliną.
Uff....
Po miałkim piargowisku, niczym po piłeczkach z suchego basenu dla dzieci szybko zjeżdżamy w dół.
W przemoczonych butach, mokrych spodniach docieramy do bazy. Trwało to wieczność, ale takie są góry - nieprzewidywalne.
Życie w małym miasteczku rozpoczyna się wieczorową porą, wtedy bawią się wszyscy- dorośli i dzieci.
Szybko, przy głośnej muzyce poruszają się samochodziki w wesołym miasteczku,
wracają krowy i owce z pastwiska,
panowie strzygą włosy i golą brody,
przy stolikach w kafejkach siedzą ludzie obojga płci.
Tak wygląda każdy wieczór. Nikt się nie spieszy, nikomu nie przeszkadza rozgardiasz i bałagan. Jest jakiś urok w braku pospiechu.
Kolejnego dnia znowu w górach zalegają mgły.

Ma padać. Decydujemy się na trekking do śródgórskich jeziorek w jednej z dolin .
Po drodze oglądamy wodospad.
Wygląda on tak- jest rzeka i nagle jej nie ma - woda wlewa się w wąską szczelinę, i z hukiem spada z wysokości kilkudziesięciu metrów. Przypomina to gigantyczny młynek.
Była rzeka i nagle jej nie ma..... woda wpada do głębokiego i wąskiego kanionu i gdzieś tam przepada.
W innym miejscu woda nagle wypływa w korycie rzeki, tworząc wywierzysko
8 metrów głębokości.
Wokół doliny strzeliste góry, napawające częstokroć strachem.To jednak złudzenie. W gruncie rzeczy nie są one bardzo niedostępne. Nie są też bezludne- często można spotkać tutaj Czechów, Niemców i .....Polaków....
To była wspaniała przygoda, chociaż trudna i wymagająca bardzo dobrej kondycji fizycznej.
Dałam radę...
Nie, nie jestem dzielna, nie o to chodzi. Coś mnie ciągnie do natury, tej nietkniętej ręką człowieka, a jeżeli już to żyjącego z nią w symbiozie, gdzie człowiek wtapia się w tło, jest jej częścią, słucha tej natury i tworzy z nią jedność.
Nie słychać tutaj kafarów, pił spalinowych, wykaszarek, kosiarek. Tutaj przyroda gra pierwsze skrzypce...
Pawężnica łuseczkowata czy rozłożysta ?
Mąklik czy mąkla ?
Zbocza gór porastają sosny czarne, niektóre liczą nawet 200-300 lat !!!
Tylko tutaj są naturalne, pełne kwiecia łąki.
Jedna z lnic.
Ach ten szalony gnidosz !
Goryczka żółtej też nie brakowało,
Oj nie !
Jestem tutaj chwilę, potrzebną mi do wewnętrznej rozmowy samej ze sobą.Po tygodniu czy dwóch znowu wrócę do mojego świata, który świętuje Wniebowzięcie NMP.
W moim świecie też jest mi dobrze- Święto daje wytchnienie od wszechogarniającego, wszechobecnego hałasu. To wspaniały czas bycia z Rodziną.
Nie myślę już o chorobie- myślę o życiu, mam swoje plany i marzenia, jedyne co należałoby zmienić to tempo, ale ono zależy też od temperamentu człowieka, a to już indywidualna cecha.
Tyle jest jeszcze miejsc do odkrycia, tyle roślin do poznania ( a było mnóstwo nowości ), tyle rzeczy do zrobienia, tyle słów niewypowiedzianych, tyle rozmów nieprzeprowadzonych, mnóstwo książek nieprzeczytanych.
Czy po 8 latach po mastektomii myślę pozytywnie ? Tak, tylko nie lubię, kiedy ktoś powtarza te słowa i stają się frazesem.
Zbyt często właśnie te słowa powtarza się chorym na raka. Czy ma być to forma pocieszenia, czy stosuje się ją wówczas, kiedy nie wie się co powiedzieć ?
Serdeczności Wam zasyłam.
Dobrze, że jesteście i odkurzacie moje mocno już zakurzone kąty.
Pochłania mnie bez reszty real.
&
Zapędziłam się.
Dzisiejszy post przedstawia Góry Komovi i Góry Przeklęte, leżące na granicy Czarnogóry, Albanii i Kosowa..., a karanfil
to po prostu goździk.
( niebieski to dzwonczyn drobny )
Jest też masyw Karanfili i Mali Karanfili.
I ja tam byłam
i Wam o nich dzisiaj opowiedziałam...
Bywajcie zdrowi !!!
Mam jeszcze zaległości w komentarzach. Pamiętam !!!
Dziękuję